To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
   Tylko w inTARnecie niedzielę możecie teraz rozpoczynać jak przed laty ...    -   26/4/2009
Toleranek (3)
Wychowani na niedzielnym programie w jedynej wówczas telewizji, z nostalgią wracamy do owych świątecznych pobudek przez telewizyjnego koguta, przez pieczątkującego swą podobiznę na taśmie filmowej Reksia, przez młotek pana Adama Słodowego i niewidzialną rękę, która wówczas jeszcze nie pomyślała o wydostaniu się z telewizora i przemieszczeniu np. pod nasze kołderki. Dzisiejsza kontynuacja tej kultowej audycji to już niestety popłuczyny; boimy się zresztą, że nawet gdyby program "trzymał poziom" - nieuświadomiona jeszcze odpowiednio dziatwa wybierałaby - tak jak teraz - inne kanały. Z jednej strony zatem tęsknimy za kogucikiem na płocie, ale z drugiej nie możemy stronić od "ducha czasu". Dlatego też chcąc uczynić zadość wspomnieniom, odwołującą się do pierwowzoru ale współczesną wersję coniedzielnego spotkania z Wami, postanowiliśmy nazwać ... "Toleranek". Nasza redakcja podjęła zatem szczere postanowienie witania was co tydzień o tej samej wczesnoniedzielnej porze garścią jedynie słusznych porad, informacji, refleksji i wyszukanej rozrywki. Budzą Was dwa inTARnetowe koguciki - autorzy, i to w zasadzie jedyna zmiana w luźnej, choć jak najbardziej tradycyjnej formule cyklu. Mamy nadzieję, że wszyscy poczujecie się "u siebie". Gdyby zaś któregoś niedzielnego poranka zabrakło w tym miejscu "Toleranka" to będziecie wiedzieć, jak to interpretować ...

Ogloszenie

Pierdnięcie na „Salonie”

Tytułowy „Salon” to określenie ukute przez Waldemara Łysiaka, najpoczytniejszego od lat polskiego pisarza. Pojęcie to w zasadzie się samodefiniuje – jako że Łysiak w swoich książkach bezlitośnie chłoszcze rządzącą Polską i tumaniącą ludzi postkomunistyczną mafię – i to wskazując po nazwiskach – „Salon” rewanżuje się mu w ten sposób, że o Łysiaku w mediach ani słychu, mimo iż jego książki sprzedają się w setkach tysięcy egzemplarzy. Co przy okazji pokazuje rozległość wpływów „Salonowców” od spółek skarbu państwa po media. Jednak nawet i w takim salonie, choćby najbardziej koszernym, samo udawanie że nie koszernego zapachu nie ma, czasem nie wystarcza, a i owszem, przydarza się niekiedy nawet jakieś pierdnięcie. To zaś nastąpiło nie tak dawno temu w TVP, o czym warto przypomnieć, przy okazji zbliżających się wyborów do Nadkołchozu, czyli Europarlamentu. O tym, a także o innych pierdnięciach i plamach na Słońcu piszemy poniżej, pozdrawiając wszystkich Tolerankowiczów.

Otóż, niedługo po tym, jak pewien znany redaktor tryumfalnie obwieścił, że Declan Ganley „unika” polskich mediów i „niestety nie udało się z nim skontaktować”, ów Irlandzki milioner zrobił wszystkim psikusa i się w Polsce pojawił. Co gorsza, pełen gotowości do udzielenia wywiadu. Na ów fakt „Salon” zareagował panicznie i alergicznie, no bo dzięki Ganleyowi Irlandczycy, a tym samym cała UE, odrzucili Traktat z Lizbony, choć już wiadomo, że wbrew najstarszym zasadom prawa i wbrew najzwyklejszej przyzwoitości mają oni „głosować do skutku” który oczywiście ma być tylko jeden, bo w socjalizmie czy innym totalitaryzmie wszystko ma być „jedynie słuszne”, o czym wiemy tresowani unijną poprawnością polityczną. Gdyby tak jednak chcieć np. zorganizować powtórne referendum nad przystąpieniem naszego (lub jakiegokolwiek innego !) kraju do UE, tym bardziej, że twór ten ulega istotnym zmianom w wyniku zapisów nowego Traktatu, to można by zostać co najwyżej zwyzywanym od oszołomów i rozrabiaków. O, co to, to nie ! Tam, gdzie już raz udało się osiągnąć CEL, nie ma bowiem powodu, aby bawić się w pełną demokrację.
Nawiasem mówiąc, osiemdziesiąt procent kosztów kampanii, której nawet uniosceptyczną nazwać nie można, bo Ganley jest przeciwnikiem Unii wprawdzie, ale w obecnie rysowanym kształcie – to był koszt wydrukowania i dostarczenia do domu każdego Irlandczyka opasłego Traktatu Konstytucyjnego, zwanego dla niepoznaki „Traktatem z Lizbony”. Zatem można powiedzieć, że irlandzki milioner, któremu brukselscy macherzy próbują przyrobić gębę agenta CIA i KGB, wyręczył „jewropejczyków”, przeprowadzając jedynie akcję informacyjną, którą jewropejczycy, przez niedopatrzenie zapewne, sprowadzili do poziomu ochów, achów i innych zachwytów nad dokumentem, którego niemal żaden z nich nie dał rady przeczytać. Nie wiem, czy przeczytali go wszyscy Irlandczycy, ale z pewnością próbowali, natomiast już sam widok dokumentu konstytuującego nowy kształt Europy, mającego stanowić fundament prawny, a liczącego tyle stron ile przeciętna książka, mocno ich zdeprymował, a nawet wkurzył, i traktat odrzucili. Sami jeszcze nie wiedzieli, że odrzucili go tylko "wstępnie", jak się już niebawem miało okazać.

Ale powróćmy do naszego „Salonu”. Otóż sposobnością przeprowadzenia wywiadu z człowiekiem, o którym tak głośno jest w całej Europie, mocno się przestraszyła w TVP redaktor Hanna Lis, która, jak oświadczyła „nie jest do wynajęcia” i przeprowadzania wywiadu tegoż odmówiła (tę rewolucyjną czujność z pewnością Salon doceni tym bardziej teraz, gdy zwolniono ja ostatecznie z pracy w TVP). Nie moja to rzecz rozstrzygać, czy pani redaktorowa nie jest do wynajęcia, czy może raczej już była wynajęta, tyle że przez inne grono, dość wyrazić zdziwienie wobec takiej postawy, bo w normalnych warunkach, mówiąc kolokwialnie, „dziennikarze by się zabijali” by móc porozmawiać z tak ciekawym człowiekiem. No, ale może pani Hani łatwiej byłoby porozmawiać ze zwyrodnialcem Fritzem; może godniejsze byłoby zaproszenie do studia pedofilów, jak jakiś czas temu uczyniła to Ewa Drzyzga, może temu podobna „reprezentacja” mniej kłóciłaby się ze światopoglądem Hanny Lis. Na tym tle pecha miał redaktor Kraśko, który nie wiedział o odmowie pani Hani i tylko dlatego podjął się przeprowadzenia wywiadu. Ale jak go już przeprowadził i się o wszystkim dowiedział, a nawet posłuchał co sam w wywiadzie powiedział i co Ganley na to, to bardzo się rozchorował i poszedł na zwolnienie lekarskie.

Czego zatem tak wystraszył się redaktor Kraśko? Cóż takiego wstrząsającego i psującego salonową atmosferę powiedział pan Declan? Ano stwierdził ci on, że Traktat z Lizbony, będący faktycznie unijną konstytucją, jest „katastrofą dla Europy” z uwagi na „antydemokratyczny charakter” wyrażający się tym, że w przypadku jego przyjęcia, „osiemdziesiąt procent ustaw będzie inicjowane przez ludzi, na których nie głosujemy i których nazwisk nawet nie znamy, będących pod naciskiem nieznanych nam lobbystów”. Ganley zauważył też, że już teraz siedemdziesiąt procent obowiązujących nas wszystkich praw inicjowanych jest w Brukseli przez osoby, na których nikt nie głosuje i stan taki z demokracją nie ma nic wspólnego. „Taki dokument powinien być prosty, dwudziestopięciostronicowy i każdy powinien móc zagłosować za nim, lub przeciw niemu, tymczasem czy nie jest śmieszne, że w Polsce nie było nawet debaty na ten temat?” – stwierdził Irlandczyk, dodając, że sami czołowi decydenci, przywódcy 27 państw którzy podpisali ów dokument, nawet traktatu tego nie czytali. A w wielu krajach najpierw rządy obiecały referendum, a potem się z niego wycofały. Co więcej, Traktat jest „celowo skomplikowany” a jeśli UE ma zostać światowym liderem, to niezbędne jest przywrócenie w niej odpowiedzialności, przejrzystości i demokracji, powrót do prawdy i uczciwości procesu demokratycznego, bo tylko tak ludzie poczują, że kierują Europą dzięki swoim wyborom – tymczasem to właśnie „brak odpowiedzialności, przejrzystości” jest powodem, „dla którego znaleźliśmy się w ekonomicznym huraganie”.
Czy to tych słów wystraszył się redaktor Kraśko? Czy może własnych? – pan redaktor pyta bowiem m.in. „czy to jest demokracja, gdy jeden kraj powstrzymuje proces całej Unii?”, a w innym miejscu zauważa: „to może nie jest temat pod referendum, załóżmy, że poddalibyśmy pod referendum karę śmierci...” (to co by się działo?). Ot, i salonowa dialektyka! Ot, i swoiste postrzeganie demokracji, widzianej jako proces do stosowania tylko wówczas, gdy jej rezultat „po naszej stronie” – broń Boże tylko nie dawajmy się wypowiedzieć ludziom, w sytuacji, w której mogą mieć inne zdanie niż my, na Salonie, bo to my wyznaczamy demokratyczne standardy! Jakoś tak nie wiem czemu, gdy słyszałem wypowiedzi pana Kraśko, przypomniały mi się inne słowa i inny obrazek, przywołany w najnowszej książce Waldemara Łysiaka „Mitologia świata bez klamek” – oto na filmie „Nocna Zmiana” młody reporter TVP Tomasz Lis „jęczy do przebiegającego Lecha Wałęsy: niech pan nas ratuje, panie prezydencie!”. Wałęsa ich wtedy uratował, obalając antykomunistyczny rząd Jana Olszewskiego, bo ten chciał dokonać lustracji prominentów (wykonując zresztą polecenie Sejmu, objawione jakiś czas wcześniej). Jak wskazuje Łysiak, takich „lisków” jest więcej – Michnik, Żakowski, Pacewicz, Najsztub, Wroński, Sekielski, Czuchnowski, Morozowski, Miecugow, Olejnik, Pochanke, Paradowska, Kolenda-Zaleska... Nie dziwota więc, że i Kraśko się rozchorował.

Ale na szklanym ekranie ( w samym TVN24 i tuż przed "szkłem kontaktowym"!) odbyła się jeszcze inna, znamienna rozmowa – posłanki Katarasińskiej (PO) i byłego posła LPR Krzysztofa Bosaka. Okazało się, że dla pani Katarasińskiej to „skandal” że wywiad z Ganleyem „nie został obudowany wypowiedzią jakiegoś fachowca”, „żeby nie pozostawić w widzu niepożądanych wniosków”. Na co Bosak zareagował stwierdzeniem, że analogicznie „każdy wywiad z panią Katarasińską powinien być obudowany jego – Bosaka – wyjaśnieniem”, „co posłanka Katarasińska za krzywdę chciała widzowi zrobić”.
Dodajmy, że Iwona Śledzińska-Katarasińska zasiada w Sejmowej Komisji Kultury i Środków Przekazu. Tej samej, co to pracuje nad nową ustawą medialną, wedle której „misją publiczną” ma być „wspieranie integracji europejskiej”!

I wszystko jasne. Teraz już „pierdnięcie” na „Salonie” i przeraźliwy, salonowy dygot pani redaktor Lis i pana redaktora Kraśko staje się bardziej zrozumiały. Salon przecież tego nie toleruje, żeby zaraz tak pokazywać poglądy odmienne, od tych przez niego wyznaczanych. Zwłaszcza gdy są spójne i logiczne. Bo „Salon” niczego się tak nie boi, jak prawdy. Za takie coś, można zostać z Salonu wyproszonym i stracić dostęp do konfitur. A tego właśnie najbardziej się boją wszyscy „salonowcy”, zwłaszcza ci wynajęci do straży nad interesami Salonu na odcinku medialnym. TVP, TVN i Polsat to tylko, tak dla zgrywy, różne twarze tego samego towarzystwa. Zwłaszcza te dwie ostatnie telewizje – wystarczy się przyjrzeć jak powstawały. Ale tu już odsyłam do Łysiaka. Na odtrutkę... No to jak, „co z tą Polską”, panowie redaktorzy, „Co z tą Polską”???

"Bunt" redaktorów Lis i Kraśki miał oczywiście jedno jeszcze dno, bo gesty ich "Salon" szybciutko zinterpretował jako "słuszny i odważny bunt przeciw metodom stosowanym przez telewizję, zawłaszczoną wszak przez Farfałowych wszechpolaków". Co prawda Farfał rządził już jakiś czas, a w studiach przygotowujących "Wiadomości" wciąż brzmiało jeszcze echo ulgi, jaki wydali m.in. Hanna Lis i Piotr Kraśko, po wysadzeniu tego paskudnego PiS-owca Urbańskiego, ale pewnie po kilku miesiącach przejrzeli co to za ziółko: ten LPR-owiec, faszysta, a do na domiar złego jeszcze sympatyk Ganleya! .
Przeciw TVP utożsamionej od razu z młodzieńczą przynależnością p.o. prezesa do Młodzieży Wszechpolskiej (nota bene: organizacji legalnej i w żadnym oficjalnym dokumencie nie odwołującej się do jakiejkolkwiek ideologii totalitarnej) zaprotestowała po pewnym czasie, czujna jak zwykle francuska telewizja ARTE, zawieszając współpracę z polską telewizją publiczną.
Uczynili to Francuzi, dając sygnał śpiącemu w tej sprawie polskiemu "Salonowi". No i się zaczęło ...

A Salon wcale nie spał, tylko trudno mu było, tak zaraz po utrąceniu Urbańskiego, protestować przeciw nowym, jedynym możliwym w obecnym układzie, władzom TVP, w dodatku i w pewnym sensie postawionym tam przez ... Salonowców właśnie. Bo przecież wszystko już miało być lepsze, znośniejsze niż "pisowska telewizja". A tu taka niespodzianka ...
No, ale na wezwanie płynące od mądrzejszych, wyrażone w dodatku w mądrzejszym od naszego języku, polski "Salon" się obudził. Najpierw, przeciw poglądom prezesa zaprotestował (na antenie TVP1 w programie "Kawa czy herbata") i święte oburzenie wyraził mieszkający w Paryżu Andrzej Seweryn, nie zdradzając przy tym przezornie, skąd czerpie wiedzę na temat tychże "haniebnych poglądów" Farfała.
Jego głos ośmielił kolejnych.
Na łamach "Gazety Wyborczej" (o jak dobrze, ojcze Adamie, że sprawiłeś, iż jest jeszcze w Polsce takie medium !) znakomity reżyser Krzysztof Krauze wezwał do bojkotu telewizji publicznej w święto 3 maja. Żwawo przyklasnęły takiemu pomysłowi już całe rzesze reżyserów, pisarzy, profesorów, na co dzień zresztą przez tę samą telewizję w różny sposób utrzymywanych ...
Aby jednak nie być podejrzewanym o "strzał w kolano" Krauze wycofał swoje wnioski o dofinansowanie przez TVP jego projektów i przy okazji się wydało, że w jego akurat przypadku, bardziej niż o ksenofobiczne ponoć poglądy Farfała, poszło o sprawy jak najbardziej merytoryczne - o zaobserwowane przez reżysera, skandaliczne ruchy kadrowe w TVP. Wykorzystując swoje "pięć minut", na decyzyjnych stanowiskach w telewizji usadawia bowiem Farfał kolegów z Młodzieży Wszechpolskiej, a dosłownie każdy z nich (osoby w przedziale wiekowym 25-30 lat) posiada już kompetencje wyceniane na setki tysięcy złotych przyszłych odpraw !
Krauze postąpił inaczej niż np. pani Holland czy pan Wajda, którzy akurat w swych wypowiedziach wątku kadrowo-finansowego nie podnoszą i z dotacji nie chcą rezygnować, ale oburzają ich "faszystowskie" ponoć poglądy p.o. prezesa.

Podpisy wielkich polskich "salonowców" znajdziemy pod listami otwartymi protestującymi przeciw endeckim fascynacjom byłego Wszechpolaka, dziś posadzonego - w wyniku ich własnego spisku, skierowanego przeciw poprzednim władzom TVP - na fotelu zarządcy publicznej telewizji. Nie znajdziemy jednak tych samych nazwisk pod Listem Otwartym przeciwstawiającym się uhonorowaniu ukraińskiego prezydenta Wiktora Juszczenki (niebawem ma otrzymać doktorat honoris causa Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego).
Tak, jak Telewizji ARTE nie przeszkadzałoby w kontynuowaniu współpracy z TVP, gdyby stery rządów na Woronicza objął młodzieniec szczerze i jawnie podziwiający Lenina a pokazujący się w koszulce z Che Guevarą, tak naszym "salonowcom" nic nie przeszkadza honorowanie polskimi odznaczeniami i tytułami polityka, którego polityczne zaplecze stanowią środowiska postbanderowskie, gloryfikujące jawnie faszystowską ideologię Doncowa, bestialsko zrealizowaną na setkach tysięcy ofiar. Nie przeszkadza im, że Juszczenko tychże zbrodniarzy ogłasza narodowymi bohaterami Ukrainy, że jego przedstawiciele biorą udział w odsłonięciach pomników upamiętniających zwyrodnialców z UPA i SS-Galizien...

Polski "Salon" jest tchórzliwy, głupi i kompletnie niewiarygodny. Dlatego my 3 maja będziemy oglądać programy wyłącznie polskiej telewizji publicznej i zachęcamy do tego wszystkich inTARnautów. Nie dlatego, że kochamy Farfała. Nie! Dlatego, że nie kochamy Salonu, który do takiego, głupiego protestu - wyreżyserowanego pięrdnięcia namawia.
MP, PD
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Sat, December 21, 2024 12:16:37
IP          : 18.191.208.176
Browser     : Mozilla/5.0 AppleWebKit/537.36 (KHTML, like Gecko; compatible; ClaudeBot/1.0; +claudebot@anthropic.com)
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html