
Political, niekoniecznie fiction
Przez całą Polskę przetaczała się spirala nienawiści, rozpętanej przez PiS. Pod biurami posłów Prawa i Sprawiedliwości gromadziły się na spontanicznych wiecach tłumy „młodych, wykształconych, z wielkich miast”. Płonęły krzyże i opony, a nieznani sprawcy, rozgrzani duchem postępu i małpkami Palikota, nasyceni tolerancją przez profesor Środzinę, natchnieni miłością i duchem pojednania przez posła Niesiołowskiego – w słusznym odruchu obrony wolności i demokracji wybijali zęby i szyby. A wszystko to za sprawą zabójstwa, którego dopuścił się jakiś człowiek, zabijając asystenta jednego z parlamentarzystów Platformy Obywatelskiej. Mężczyzna zeznał, że chciał zamordować Donalda Tuska, a jak by się udało, to i Bronisława Komorowskiego, ale ich nie zastał, a poza tym miał za słabą broń – osinowy kołek. Kiedy w śmietniku opodal biura PO znaleziono moherowy beret, dochodzenie od razu ruszyło z kopyta – niemożliwe było przecież, by osobnik ów działał ot tak, sam z siebie. W dodatku przyznał on, że chodzi do kościoła, a zaprzysiężeni świadkowie stwierdzili, że w przeddzień zbrodni z jego mieszkania słychać było Radio Maryja. Śledczy, politycy, publicyści, błyskawicznie podchwycili ten trop. Nikt nie mówił, że asystent posła PO „zastrzelił się sam”, że to efekt mowy miłości Platformy, tego całego dorzynania watahy i innych takich wystąpień. Od razu było wiadomo, że winien jest PiS.