Małżeńskie rozmówki polsko-polskie
„Stary wstawaj” - kilkukrotnie powtórzone słowa małżonki wybijają mnie ze snu, znamionując rozpoczynającą się co tydzień Sobotę.
„Dlaczego mam wstać i co ty z tego będziesz miała” - mruczę protestacyjnie, zgodnie z cotygodniowym rytuałem.
„Bo ja wstałam do dziecka a ty śpisz i to jest niesprawiedliwe” - pada dobrze znany mi odzew, uświadamiający mi, że moja mała żonka jest nieodrodną córą polskiej ziemi, czerpiącą obficie ze skarbnicy narodowych, a do tego jeszcze babskich przywar. To nic, że akurat nie jestem jej do niczego potrzebny, a nawet gdyby, to i tak nie będzie ze mnie żadnego pożytku, bo zawsze w sobotę rano piszę felieton, za sprawą którego utrzymuję łączność z rodzinnym miastem. Chodzi po prostu o to, że małżonka nie śpi, a ja śpię i fakt ów stanowi dla niej straszliwą krzywdę i niesprawiedliwość, wołającą o srogą pomstę do nieba. Małżonka otóż wcale nie życzy sobie, aby samej móc jeszcze spać i być przez to szczęśliwszą, ale abym to ja – czy trzeba czy nie trzeba – nie spał i był przez to równie nieszczęśliwy jak ona. To taka nasza narodowa (ale i babska) przypadłość - syndrom psa ogrodnika, co to sam nie zje i innemu nie da...