Polityka wasza, bieda nasza
Donald Tusk otworzył uroczyście ogólnopolską manifestację NSZZ Solidarność, która odbyła się w przeddzień polskiej prezydencji w UE, a więc w miniony czwartek, 30 czerwca Roku Pańskiego 2011 w Warszawie. No, trochę przesadziłem: otworzył ją może nie osobiście – ale przecie tego dnia na Placu Piłsudskiego z pewnością obecny był on „myślą, mową, uczynkiem i zaniedbaniem”, a to za sprawą „spotów” z archiwalnymi obietnicami obecnego Premiera i pozostałych „chłopców z ferajny”, czy może raczej „chłopców z boiska”. A były to obietnice rozliczne i nieba nam przychylające, których to wyborczych obietnic lider Platformy Obywatelskiej nie tylko nie wypełnił, ale systemowo działał na przekór nim, również i pod tym względem znacznie przelicytowując i dystansując w kłamstwach ekipy, które rządziły nami dotychczas. Stąd też obecność transparentów z podobiznami D. Tuska, Ministra Rostowskiego, a nawet i samego marszałka S. Niesiołowskiego, z wydłużonymi nosami a la Pinokio, była tu jak najbardziej uzasadniona. Na manifestację tę, zorganizowaną pod hasłem „Polityka wasza, bieda nasza” udałem się kierowany duchem przekory i cierpiętnictwa tym chętniej, że na żadnej nigdy dotąd nie byłem, tłumów nie lubię, a na związki zawodowe patrzę z ostrożnością. Z większym zainteresowaniem udałbym się więc chyba tylko na „wiec poparcia” PO zorganizowany przez Siły Wyższe, które nie pozwoliły Premierowi - wbrew wcześniejszym buńczucznym zapowiedziom - zdymisjonować Ministra Grada po aferze stoczniowej, o rezygnacji ze startu w wyborach prezydenckich już nie wspominając; ale – jak powiada S. Michalkiewicz, „dobra i psu mucha”, więc zamiast działaniom „sił wyższych”, przyglądałem się z perspektywy zwykłego uczestnika manifestacji, działaniom „sił niższych”, które to siły niższe, już w czasach następujących niedługo po Konfederacji Targowickiej, potrafiły się siłom wyższym wymknąć spod kontroli, może wówczas ostatecznie Rzeczpospolitej nie ratując, ale przed kościołem św. Anny na Krakowskim Przedmieściu „ciemnogród” nie miał wówczas szacunku ani dla biskupa, ani kasztelana, szambelana, instygatora królewskiego czy rosyjskiego szpiega – o czym z kolei powinni wiedzieć ci, którzy uczęszczali na tajne komplety albo przynajmniej chodzili na lekcje historii w czasach, gdy za reformę edukacji nie wzięła się jeszcze Platforma Obywatelska. A jako że historia lubi się powtarzać, choć nigdy dosłownie, zatem wszystko jeszcze przed nami – póki co zatem spójrzmy, czegóż też „plebs” chciał od rządzących nim „elit”, czyli miłościwie panujących nam okupantów.