Jeszcze raz o łabędziach...
„Dzień był jak co dzień – parny i duszny, jak przystało na „najcieplejsze z miast”; dzieci biegały i krzyczały, gołębie fruwały i... robiły to, co zwykły robić w każdym miejscu i o każdej porze; lud Boży zajęty był dziobaniem – w myśl zasady że każdy ma swego dziobaka, co go w kuper dziobie, ale kto może, ten też dziobie – zaś po bajorze w Parku (Wy)Strzeleckim, udającym sadzawkę, a może nawet morze, dostojnie pływały sobie łabędzie, wraz z niedawno wyklutymi łabędziątkami. To znaczy, przepraszam – rzecz jasna dostojnie, to pływała sobie tylko Bima, wraz z matką, założycielką starego rodu; natomiast pozostałe łabędzie: Strzelec, Hetman i Gwiazda – już tylko tak pospolicie sobie pływały, nieświadome faktu, że pomimo swej pospolitości, stanowią jednak metaforę tego, co też rządzącym wychodziło najlepiej, a co jest celem i istotą rządzenia: a więc - możliwie jak najdłuższe „pływanie”... Od portu kadencji – do portu kadencji i od portu posła – do portu ministra i prezesa spółki skarbu państwa...