To jest strona archiwalna
   Co to był za portal ?   
Najnowsze informacje
Zapraszamy, promujemy
Reklama
OGŁOSZENIA i REKLAMY (arch.)
Reklama
Reklama
Reklama
InTARnet poleca
Reklama
Reklama
Źródło: inTARnet.pl
  
  Czy to jest jeszcze nasze państwo? – Świadectwo Romana Kluski    -   24/1/2006
To już ostatni odcinek naszego cyklu prezentującego stopień degeneracji polskiego państwa, rządzonego przez mafijne, post-pezetpeerowskie struktury ulokowane w urzędach i instytucjach, które stać miały na straży praworządności. Za przykład posłużyła nam opowieść byłego prezesa firmy Optimus Romana Kluski (wczoraj obwołanego przez WPROST kandydatem na stanowisko Premiera RP, co szybko zdementowano). Co pozwoliło mu przetrwać w dobrym zdrowiu okres prześladowań, podczas gdy dla innych przedsiębiorców urzędniczy terror zakończył się zawałami i wylewami? –Mojego szczęścia i mojej radości życia oni nie mogli zniszczyć dzięki wierze, dzięki objawieniu siostry Faustyny – stwierdza publicznie Roman Kluska.

Ogloszenie

„Państwo, to aparat represji i przymusu” – twór, w którym zrzekamy się części swoich praw i części swojej wolności na rzecz szeroko rozumianego bezpieczeństwa; w tym sensie państwo jest swoistym kontraktem – przystajemy na życie zgodne z powszechnie przyjętymi normami, prawami i obowiązkami, dzięki czemu możemy funkcjonować w społeczeństwie. Aby móc wykonywać swoje zadania, państwo musi dysponować odpowiednim aparatem – administracyjnym, policyjnym, sędziowskim itp. Abstrahując już od dywagacji, czy państwo jest celem samym w sobie, czy może raczej sposobem na urzeczywistnienie innych celów, stwierdzić należy, że nie może ono służyć „samemu sobie”, ale obywatelom. W istocie jednak dzieje się inaczej – państwo służy poszczególnym grupom interesów, czy jak kto woli „ekipie trzymającej władzę”. Siłą rzeczy więc zaburzona została relacja wzajemnych zobowiązań między państwem a obywatelem na wyraźną niekorzyść tego ostatniego, nawet jeśli nie zdaje sobie on z tego sprawy. Tak więc nieuchronnym następstwem funkcjonującego w obecnej formie systemu jest postępujący rozrost biurokracji i regulacji wszelkich dziedzin życia poprzez rozmaite dyrektywy, zezwolenia, koncesje i morze innych dokumentów. Ów aparat, przypisujący sobie coraz to nowe prerogatywy powiększa się nie w drodze jakiegoś spisku, ale siłą bezwładu. Konserwowaniu tego stanu rzeczy sprzyja tzw. „demokracja”, czyli system, w którym rządzą wszyscy, czyli nikt – i nikt też za nic nie odpowiada, ani nie ponosi konsekwencji za np. złe decyzje; sprzyja temu także zbrodnicza, a propagowana przez PiS idea „solidaryzmu społecznego”, promująca wciąż postawy roszczeniowe i znajdująca żywy oddźwięk w społeczeństwie, tkwiącym mentalnie w dziedzictwie PRL-u. Zresztą, socjalistyczne idee mają wzięcie w całej, odurzonej nimi Europie i nic dziwnego, że europejska gospodarka rozwija się zgodnie z zasadą „dwa do przodu, trzy do tyłu”.
Celowo użyłem tu słów „zbrodnicza idea solidaryzmu społecznego” – albowiem nie ma i nie było w świecie innej idei, która przyniosłaby więcej ofiar w ludziach i nie zasiałaby większego spustoszenia w ludzkich umysłach. Oto bowiem „państwo” zabiera jednym, by po przepiciu i przehulaniu tego, co zabrało, ochłapy resztek rzucić innym. Owo zalegalizowane złodziejstwo jak dotąd nie sprawdziło się nigdzie, a o tym, jak funkcjonuje w praktyce zaawansowany państwowy „solidaryzm społeczny” zaświadczają miliony bezimiennych, masowych mogił w Azji i Europie Wschodniej.

Człowiek jest sobie sternikiem, żeglarzem i okrętem. Zawsze będą ludzie lepiej i gorzej „urodzeni” – biedniejsi i bogatsi, wysocy i niscy, pryszczaci i pięknie opaleni. Zadaniem państwa nie jest zabiegać o to, by pryszczaci się pięknie opalili – państwo może co najwyżej starać się, by pryszczaci mieli taki sam dostęp do opalającego słońca; jak go wykorzystają, to już ich sprawa. Państwo bowiem, wyręczając organizacje charytatywne i ludzkie odruchy serca, poprzez „pomaganie” najuboższym, tak naprawdę ubóstwo promuje, jak promuje się wszystko, do czego się dopłaca. W podobny sposób w całej Europie promuje się „prześladowane” kobiety (np. obowiązkowe parytety kobiet w radach nadzorczych doprowadzić muszą do sytuacji, w której gorzej przygotowana kobieta „nadzorować” będzie firmę, mimo iż kontrkandydat przygotowany był lepiej), promuje się też obce naszej kulturze religie, mniejszości narodowe (ich „mnożenie się” to jeden ze sposobów na wynarodowienie całych państw, by tym łacniej było uformować „europejczyka”); promuje się wreszcie wszelakie zachowania, które eufemistycznie nazwać można „ślepymi zaułkami ewolucji człowieka”.
W przypadku promocji biedy (ups, przepraszam: pomagania ubogim) sprzyja się w ten sposób zjawisku dziedziczeniu bezrobocia i premiuje życiową niezaradność. A wydawałoby się, że korzystne jest pomnażanie dóbr, nie zaś ich umniejszanie – dlaczego więc państwo nie chce mi dopłacić złotówki do każdej zarobionej złotówki? Wszak taka działalność „państwowa” wydawałaby się korzystniejsza, jako premiująca to, co dobre, kreatywne, twórcze… Ale żarty na bok… Rzeczywistą pomocą dla najuboższych byłoby zmniejszenie tych wszystkich obciążeń i regulacji, tak, by pracodawca mógł prędzej pozwolić sobie na utworzenie nowych miejsc pracy; korzystne byłoby również przywrócenie należytego miejsca własności prywatnej, bo o to, co prywatne, dba się najbardziej, a praktyka pokazuje że „państwowe” – znaczy: niczyje. W konsekwencji każda kolejna ekipa rządząca ma co zawłaszczać i zaczyna działalność od czystek w podległych spółkach skarbu państwa (wymiana kadr na „prawdziwych, apolitycznych fachowców”), reorganizacji i tworzenia nowych urzędów w miejsce starych. Przykładem może tu być nowinka w postaci specjalnej antykorupcyjnej agencji; być może kolejna ekipa rządząca powoła jeszcze nowszy organ kontrolny, no bo ktoś musi kontrolować kontrolujących kontrolerów. Police the Police that Police…
Gwarancją dobrobytu i zminimalizowania biedy jest wolny rynek, pozbawiony wszelakich dopłat, subsydiów i kagańców; dziś jest on wolny jedynie z nazwy. Gdy słyszę o wypowiedziach profesorskich elit „cieszących się”, że pod władzą Kaczyńskich skończy się wreszcie ten wredny liberalizm, ogarnia mnie groza i najwyższe zdumienie, albowiem liberalizmu i wolnego rynku w Polsce nie było co najmniej od dziesięcioleci, a funkcjonujący dziś system „gospodarczy” stanowi przedziwną, najgorszą z możliwych mieszaninę kapitalizmu z gospodarką ręcznego sterowania. Cóż, skoro takich mamy profesorów, to cóż dopiero przeszczepione ma w głowie statystyczny Kowalski… W każdym razie, najlepiej niech „państwo” do niczego się nie wtrąca i ograniczy swoje działania „hamulcowego” do podstawowych dziedzin, jak chociażby bezpieczeństwo, obronność, sprawnie działający wymiar sprawiedliwości. Na to mają iść nasze podatki.

Dlaczego o tym piszę? Bo państwo polskie, jak powiedziałem - z całym swym niewydolnym, przebiurokratyzowanym, skorumpowanym i upolitycznionym aparatem - zwyczajnie niszczy coś, co rzekomo jako cnotę ma promować: społeczeństwo obywatelskie. W krainie nadmiaru regulacji i relatywnie wysokich podatkowych obciążeń, z własnym państwem nie identyfikuje się nikt. Jak kilka lat temu całkiem słusznie zauważył pewien włoski publicysta – Polacy są narodem, nie są jednak społeczeństwem. „Antypaństwowe” (a więc anty-patriotyczne?) spojrzenie na własną Ojczyznę, skutkujące „szarą strefą” podsycane jest z jednej strony przez będącą spuścizną bo dobie PRL-u niechęć do struktur państwa jako takiego, z drugiej przez „wynarodowienie” Polaków, którzy są dziś „Europejczykami”. Jak to ironicznie powiedział wybitny polski artysta, więzień obozu w Auschwitz Józef Szajna „tam mi więcej płacą, to ja poproszę inny paszport”. Jeśli weźmie się jeszcze pod uwagę wszechregulacyjny charakter państwa polskiego i samej Wspólnoty Europejskiej, nic dziwnego, że państwo postrzegane jest jako wróg, zaś ominięcie skomplikowanego prawa uchodzi za życiową zaradność. W najlepszym przypadku państwo stało się osobowym tworem, od którego się żąda: pracy, pieniędzy, mieszkania, opieki zdrowotnej, bezpłatnej edukacji (konstytucja!) - nie pamiętając, że nie może być ono dobrą nianią, „tatamamą” pochylającą się z troską nad niepełenosprawnym dzieckiem; każdy wydatkowany przez państwo pieniądz jest pieniądzem ukradzionym podatnikowi. Trudno się jednak dziwić takiemu podejściu, skoro nawet ubezpieczenia mamy obowiązkowe, a przecie logika podpowiada, że sami te ukradzione nam i zdefraudowane przez państwową ubezpieczalnię pieniądze spożytkowalibyśmy lepiej, nic od państwa nie żądając. Tak jak lepiej byłoby nam więcej zarabiać i samodzielnie dysponować swoimi pieniędzmi, niż przez całe życie podwójnie za wszystko płacić i dotować wiecznie niewydolny system ubezpieczeń, szkolnictwa, służby zdrowia etc… W tym miejscu rodzi się pytanie, dlaczegóż to na tak oczywiste fakty statystyczny Kowalski jest głuchy? Ano, wmówiono mu, że państwo o jego pieniądze i o niego samego zadba lepiej; lepiej jest, gdy zamiast złotówkę dać lekarzowi, tą samą złotówkę lekarzowi da państwo – a raczej to, co z niej zostanie, po przepuszczeniu przez wszystkie administracyjne szczeble, gabinety i apanaże… A wydawałoby się że Kowalski jest dorosłym, zdrowym na umyśle człowiekiem…
Ale wróćmy do poprzedniego wątku. Napisałem, że państwo, z całym swym aparatem skarbowym, całkiem słusznie postrzegane jest jako wróg. Z drugiej jednak strony podatnik także postrzegany jest jako wróg, oszust i złodziej przez organa skarbowe „spełniające swój patriotyczny obowiązek”. I to podatnik musi udowadniać swoją niewinność. Nawet bez złej woli bezkarnych de facto „skarbowników”, każdy polski przedsiębiorca liczyć się musi z ryzykiem zniszczenia dorobku swego życia przez urzędnika – wbrew sprawiedliwości, a w majestacie prawa. To zaś przyznaje „skarbówce” nowe uprawnienia...
Zaiste, „walka klas” trwa i wciąż się zaostrza – linia frontu przebiega między poborcą, a podatnikiem, urzędnikiem, a petentem, biurokracją, a gospodarką wolnorynkową. Wiadomo nawet, jaką owa walka klas nosi nazwę. To wdrażanie „zasady solidaryzmu społecznego”.

Piszę o tym wszystkim niejako w charakterze podsumowania. Piszę dlatego, że – jak uczy matka historia – to, co dziś postrzegamy jako „wielką grę politycznych interesów” – od 1989 roku w znacznej mierze jest wciąż niczym innym, jak zakulisową walką paru frakcji, mających „swoich ludzi” na wszystkich prawdziwie decyzyjnych stanowiskach, od prokuratury, przez media, po służby specjalne włącznie. Post-pezetpeerowskie struktury mają się dobrze, zakonserwowane na ważnych, acz niekoniecznie eksponowanych stanowiskach. Zbrojne w wiedzę i archiwa. Wspomagane przez naszą mentalność, o której z lekką tylko przesadą można powiedzieć „homo sovieticus”. Owe zakulisowe mechanizmy objawiły się w całej krasie w przypadku Romana Kluski i w przypadku wielu innych afer, co i rusz wstrząsających polską sceną polityczną - i nie trzeba mi chyba specjalnie udowadniać tego, co widać. Przy czym rządy mafii nie są jedynie polską specjalnością. Można się oczywiście zastanawiać, czy sukces PiS i robiących wrażenie bezkompromisowych braci Kaczyńskich rzeczywiście to i owo „przewietrzy”. Mam tu jednak pewne obawy, gdyż zwycięstwo „wielkiej nadziei RP” – Lecha Kaczyńskiego jest niczym innym, jak zwycięstwem socjalizmu nad… socjalizmem. Niezależnie od tego, czy nazwiemy go po imieniu, czy może raczej określimy mianem „solidaryzmu społecznego”. Tak czy siak, dobrze choć, że dynamiczni Kaczyńscy są jakby „spoza układu”. Wiele wskazuje jednak na to, że już tworzą własny. Z tej perspektywy dziwić może poparcie udzielone Kaczyńskim przez Romana Kluskę w jednym z przedwyborczych spotów. Jako przedsiębiorca powinien wiedzieć, że socjalizm nie sprawdza się nigdzie – i w żadnym wydaniu.
Wspomniałem wcześniej o „grze politycznych interesów”. Otóż prawdziwą gangreną toczącą nasze państwo jest wciąż brak prawdziwej lustracji. Ów niezałatwiony wciąż smrodek, zwany „polityką grubej kreski” wciąż mści się na nas i jest rzeczywistą miarą naszej „wolności” i „polski prawa”. Przeciw udostępnieniu wszystkich teczek wszystkim, którzy tylko zechcą do nich zajrzeć, wytacza się najprzeróżniejsze argumenty, z tym o „nie skłócaniu narodu” włącznie. Jednak bez takiego oczyszczenia Polska będzie nadal w tak dużym stopniu podatna na gry dawnej ubecji i jej spadkobierców, na manipulowanie polską gospodarką przez obce służby specjalne ze szczególnych wskazaniem na „Moskwę”. To tam znajduje się drugi, bardziej kompletny zestaw teczek – narzędzie szantażu i nacisków, nieodzowne przy obsadzaniu kluczowych stanowisk i wywieraniu wpływu na podejmowane decyzje. Tu być może Kaczyńscy przyczynią się do otwarcia archiwów. Ale zapewne znów skończy się na jeszcze jednym „wielkim otwarciu” sprowadzającym się do kosmetycznych przesunięć i medialnego szumu.

To właśnie wszystkie te, ledwie zarysowane przeze mnie przyczyny składają się na to, że w Polsce rządzić wciąż może ulokowana w strukturach władzy mafia, a historie takie, jak ta najbardziej znana, zwana „cassusem Kluski” wciąż się zdarzają i zdarzać się będą. Niewinną ofiarą tego systemu stać się może w każdej chwili każdy przedsiębiorca. I to nawet niekoniecznie wskutek „spisku”. Dzieje się tak, bo tak skonstruowane mamy prawo; dzieje się tak, bo państwo polskie toczy gangrena. Dzieje się tak, bo państwo polskie „toczy wojnę z własnymi obywatelami”, co paradoksalnie, jakiś czas temu stwierdziła nie kto inny jak poseł PiS Barbara Marianowska. Wraz z Nowym Rokiem minęło 60 lat od wybuchu tej wojny. Prowadzonej na wszystkich frontach, a przede wszystkim – na froncie ludzkich umysłów. Bo największe głupstwa, przestępstwa i zbrodnie popełnia się w imię idei. Szczególnie, gdy jest ona ubóstwieniem równości – oczywiście kosztem wolności. Idei takiej jak ten właśnie, staro – nowy, „zrównujący” walec „solidaryzmu społecznego”.

********

I to by było tyle, tytułem podsumowania historii pana Romana Kluski. Ostatniej części jego opowieści możesz odsłuchać tutaj : (((mp3))) .
W całości poświęcona jest ona przepięknemu świadectwu złożonemu publicznie przez byłego prezesa firmy Optimus. Jest to zarazem odpowiedź na pytanie, dlaczego swego czasu przeznaczył on znaczną sumę na Świątynie Miłosierdzia Bożego. –To, że żyję i cieszę się dobrym zdrowiem, zawdzięczam tylko wierze i poznaniu objawienia Miłosierdzia Bożego siostry Faustyny – stwierdza Roman Kluska. –Odmieniło ono moje życie. Jeszcze siedem lat temu, gdyby ktoś na jakimś spotkaniu mówił mi takie rzeczy, po prostu wyszedłbym z sali. Ale jestem teraz odporny na stres, jestem poza zasięgiem swoich prześladowców; to jest wręcz zwykła korzyść w pracy, wynikająca z podjęcia trudu poznania dzieła stworzenia…
Wszystkie nagrania z prezentowanego cyklu zarejestrowane zostały dwa lata temu w restauracji Pasaż na zorganizowanym przez TEMI spotkaniu. Stanowią one wybór, nie zaś kompletny zapis.
Masz problemy z urzędem? Prześladują cię urzędnicy? Opowiedz nam o tym – być może twoja historia pomoże innym. Kontakt: redakcja@intarnet.pl

Wkrótce

Co łączy Lecha Kaczyńskiego i „odstrzeloną” za jego przyklaskiem Magdalenę Środę? Pytanie to nie jest pozbawione sensu, choć wydawałoby się, że te dwie postacie dzieli wszystko. Otóż: łącznikiem jest tu dążność do „wyrównywania” praw. To, co ugrupowanie braci Kaczyński czyni na gruncie gospodarczym (np. poprzez becikowe) – na gruncie ideowym czyniła Magdalena Środa. Obojgu przyświeca jeden cel – solidaryzm społeczny…
Za tydzień zaproponujemy państwu nowy cykl – o „dyktacie pryszczatych nad opalonymi” czyli reportaż z antydyskryminacyjnych warsztatów organizowanych przez były już urząd pełnomocnika rządu ds. równego statusu kobiet i mężczyzn. Temu swoistemu „praniu mózgu” poddawani byli przede wszystkim pracownicy więziennictwa, policjanci, sędziowie i prokuratorzy, uwrażliwiani na ów „nabrzmiały problem”. „Uwrażliwiać” dałem się również i ja, goszcząc na Państwa koszt w ośrodku rządowym przy Kancelarii Premiera w Jadwisinie za Warszawą (za co przepraszam i obiecuję poprawę). Pozwoliłem sobie również dokonać analizy absurdalnych i wiejących grozą, polskich i „unijnych” regulacji prawnych w tym zakresie. Temat jest wciąż aktualny, bowiem Rzeczpospolita Polska jest zobligowana do utrzymywania tego rodzaju urzędu, bez względu na to, jak by się miał nazywać i w jakie struktury miałby zostać wpasowany.

M. Poświatowski
Sonda inTARnetowa
 
A to czytałeś ?

Warning: mysql_connect() [function.mysql-connect]: Unknown MySQL server host 'mysql5-3.premium' (1) in /home/intarnet/www/www1.atlas.okay.pl/poll/include/class_mysql.php on line 32
Connection Error
MySQL Error : Connection Error
Error Number: 0 
Date        : Sat, December 21, 2024 17:01:15
IP          : 3.138.170.96
Browser     : Mozilla/5.0 AppleWebKit/537.36 (KHTML, like Gecko; compatible; ClaudeBot/1.0; +claudebot@anthropic.com)
Referer     : 
PHP Version : 4.4.9
OS          : Linux
Server      : Apache
Server Name : intarnet.pl
Script Name : /www1.atlas.okay.pl/index_full.html