Tradycja wyraźnie ginie w narodzie. Najlepszym tego przykładem było chociażby ostatnie „powitanie wiosny”, która co prawda opóźniała swoje nadejście w tym roku ile się tylko dało, czy „dzień wagarowicza”, będący może i nie jest najbardziej pedagogiczną formą edukacyjną, ale oba te święta były rodzajem młodzieńczego buntu i pokoleniowego manifestu. Szkoda, że w ostatnich latach coraz bardziej zbliżały się one swoim poziomem i charakterem do stadionowych burd i chuligańskich ekscesów. Podobnie, jak nadciągający niczym jakiś wodny kataklizm „śmigus dyngus”, ale może w tym roku będzie inaczej. Do katalogu tych zupełnie niesłusznie zapominanych tradycji dopisać trzeba tegoroczny„prima a prilis”. Ten obchodzony 1 kwietnia powszechny dzień niewinnych towarzyskich żartów i krotochwili przeszedł zupełnie bez echa. Przynajmniej w Tarnowie, gdzie praktycznie nie odnotowano żadnych w tym względzie ekscesów.